Dawno temu kiedy jeszcze obce mi były korporacyjne zwyczaje
mój ówczesny chłopak powiedział: "tam się dużo pierdolą". Ja dość
mocno sprawę obśmiałam NO BO NIBY JAK TO TAK! No ale teraz mogę śmiało
powiedzieć, że już mi tak do śmiechu nie jest. Pracuję w dużej
"warszawskiej korpie" i przez ponad rok jak w niej jestem, propozycje
spędzenia upojnych nocy to raczej chleb powszedni. Począwszy od pracowników
najniższego szczebla w całej drabinie kariery po tych na samej górze - schemat
jest ten sam. To niesamowite, że i ci mocno wykształceni na stanowiskach jak i
"chłopaki z technicznego wsparcia" w sprawach sexu zachowują równy
poziom.
Najbardziej zaskakują mnie jednak Ci eleganccy panowie. Mijając
mnie na korytarzu zachowują się tak, jakbym była niewidzialna lub raczą mnie
powściągliwym dzień dobry. Jednak w "pieleszach" swojej służbowej
skrzynki pocztowej przeradzają się w prawdziwych poetów, którzy tworzą
elaboraty na temat tego jak wspaniale leży na mnie dziś spódnica i jak
wspaniale było by ją ściągnąć u niego wieczorem. Gwoździem programu jest
również wiadomość, że akurat tego wieczoru żony z dzieckiem nie ma więc ma cały
dom dla siebie.
Mam jedną odpowiedz na takie propozycje:
pracy z przyjemnością nie łączę. Hitem było stwierdzenie, jednego z Panów,
który zaproponował, że załatwi mi wypowiedzenie, żebym nie musiała łamać tej
zasady.
Wciąż na nowo odkrywam możliwości męskiego umysłu, który z
tak misterną starannością opracowuje plany jak zaliczyć kolejną „koleżankę z
pracy”. Chyba jestem bez serca, że tego nie doceniam? ;)
Z poważaniem
ms.swallow